czwartek, 21 sierpnia 2014

Rozdział Pierwszy

- Kathlee - 
- Los Angeles, California, Stany Zjednoczone -

W ten piękny słoneczny dzień, który właśnie się zaczynał, moje córki były tak szczęśliwe, że bardzo trudno było mi je uspokoić. Jeszcze nigdy nie widziałam żeby kiedykolwiek Lee śpiewała przy jedzeniu płatków śniadaniowych, jednocześnie się śmiejąc i gestykulując. Wyglądała tak uroczo, że mi samej zachciało się do niej dołączyć, ale co chwilę słyszałam w swojej głowie, głos mojej babci - "Jesteś ich mamą, nie koleżanką." Mackenzie też była w bardzo dobrym humorze, ponieważ się uśmiechała. Jak na nią jest to wielka sprawa, ponieważ wraz ze swoją siostrą są swoimi kompletnymi przeciwieństwami. Kenzi jak na 5-latkę, jest bardzo zamknięta w sobie, a Lee to dusza towarzystwa. Już w tak młodym wieku. Psycholog twierdzi, że ta nieśmiałość kiedyś minie, ale tak na prawdę, żadna z nas nie zna powodu, z którego ona jest smutna. Mam swoje przypuszczenia, ale sama nie chcę tego przyswoić.
W każdym razie, były w wyśmienitych humorach, przeciwnie do mnie. Niespecjalnie spieszyło mi się do koncertu One Direction, który wypadał już dzisiaj wieczorem. Codziennie przeklinam samą siebie, że zgodziłam się kupić te bilety, ale teraz jest już po zawodach. Nie miałabym serca się wycofać, widząc, jak bardzo cieszą się dziewczynki. Bardzo często, gdy patrzę na plakaty w ich pokoju, zastanawiam się, co by było gdyby dowiedziały się prawdy. Jak zareagowałyby, gdyby wiedziały, że zaraz po porodzie odwiedził nas Zayn? I całej reszty ich powiązań z tym zespołem... Dlaczego nie mogły polubić, czegoś innego? Na przykład jakiegoś zespołu z drugiego końca świata, o którym ja nawet nie słyszałam? Wszystko byłoby prościej, prawda? Nie musiałabym narażać własnej siebie na konfrontację z ludźmi, od których miałam się odciąć. Wiem, że prawdopodobieństwo spotkania ich na koncercie na ponad pięćdziesiąt tysięcy ludzi, jest nikłe, ale zawsze jakieś.

Kiedy skończyłam robić sobie koktajl, który służył, jako moje śniadanie, zajęłam miejsce przy stole na przeciwko Lee i Mackenzie.
- To, co? Jesteście przygotowane? - zapytałam.
- Ja przeszukałam całą moją szafę i znalazłam świecącą koszulkę z nadrukiem Naill'a! - krzyknęła Lee, a na co jej siostra nieznacznie się skrzywiła. Ja również, a było to spowodowane głośnością wykonania.
- Skarbie, mówiłam Ci, żebyś nie mówiła z pełną buzią. I nie krzyczała. - brunetka tylko przewróciła oczami. Rośnie potwór. Nic dodać, nic ująć. - A ty Mackenzie? Wiesz, co chcesz ubrać? - zaczęłam w nadziei, że usłyszę jakąś odpowiedź, ale niestety tylko pokiwała głową i wróciła do jedzenia płatków. Jak zawsze... Już sama nie wiem, czy wolałabym aby była tak rozgadana i głośna, jak jej siostra, czy cicha, jak teraz. Jednak wydaje mi się, że obecnie, jak na dziecko, zwłaszcza w tym okresie wiekowym jest za cicha. Właściwie, ja to wiem. A ja nie umiem do niej dotrzeć. Nikt nie umie. Wychowawczyni wielokrotnie wzywała mnie na rozmowę, na której poruszaliśmy tematy obu dziewczynek. Prosiła, abym pracowała nad tym, żeby Lee nie rozmawiała i krzyczała na lekcjach, oraz nad tym, aby Mackenzie zaczęła coś mówić. Nie ma to, jak zbieżność tematów, prawda? Ja serio musiałam kogoś zabić w poprzednim wcieleniu, że teraz odkupuję swoje winy.

^^^

- Pomóc wam w czymś? - zapytałam, wchodząc do pokoju dziecięcego. W odpowiedzi, obie przecząco pokręciły głowami, a ja uśmiechnęłam się pod nosem i wróciłam na swoje dawne miejsce, czyli za ścianę, z której mogłam obserwować ich poczynania. Z trudem tłumiłam swój śmiech, widząc, jak przeglądają się w lustrze i nawzajem poprawiają sobie włosy. Nie chciałabym ich rozczarować, ale mam nadzieję, że wiedzą, że i tak nie spotkają chłopaków. Ale jeśli chcą się stroić to niech się stroją. W końcu rosną kobiety, a sama też nie idę ubrana w dres, tylko w rurkach i rozkloszowanej bluzce z falbankami w odcieniu delikatnego różu. Mackenzie była zupełnie inna, gdy przebywała tylko ze swoją bliźniaczką. Była bardziej weselsza, śmielsza i bardziej podoba do siostry, a gdy ktoś inny pojawiał się na horyzoncie, nawet ja, od razu stawała się małomówna i skryta. Z mojego zamyślenia, wyrwał mnie głośny pisk, a za nim płacz. Instynkt macierzyński włączył mi się automatycznie, nie żeby przez te ponad pięć lat kiedykolwiek się wyłączył. Szybko weszłam do środka i zobaczyłam, że moja młodsza, o całe dwadzieścia minut, córka zapłakanym wzrokiem spogląda na swoją bluzkę. Ukucnęłam obok Lee i zaczęłam analizować sytuację. Na środku nosa nadrukowanego Niall'a widniała malinowa plama, jak się domyślam, pozostałość po babeczce owocowej.
- Kochanie, zaraz to zmyjemy. Nie płacz, bo nie lubię, kiedy jesteś smutna. Nic mu nie będzie - wskazałam na głowę Irlandczyka. - Zobaczysz, zaraz nie będzie śladu po plamie - wzięłam ją na ręce i zaniosłam do łazienki, a tam zaczęłam czyścić materiał, jednak na marne. W myślach wzywałam pomoc, ponieważ nie miałam ochoty na atak paniki, krzyku i płaczu ze strony młodej, na wiadomość, że jej ulubiona koszulka na pewno nie wyschnie do koncertu, ponieważ musimy już wyjeżdżać, a nie ma innej opcji, żeby plama puściła, bez użycia proszku i pralki. Nagle mnie olśniło i serio się z tego powodu cieszyłam. 
- Kupimy nową na miejscu, dobra? A tą trzeba szybko wrzucić do prania. Idź do pokoju i załóż coś innego, a przed koncertem wybierzesz sobie inną i Ci kupię, zgoda? - widziałam z jej oczach niezadowolenie, ale na szczęście się zgodziła i lekko naburmuszona pomaszerowała do pokoju. 
Ona kiedyś mnie wykończy. To śmieszne, żebym podporządkowywała wszystko pod 5-latkę, która steruje mną, jak zabawką, a ja robię to wszystko z miłości. No niestety, obecnie przechodzimy okres buntu u małego dziecka. I wiem, że wszystkie we trzy potrzebujemy ich ojca.

Po tym małym incydencie, posadziłam je przed telewizorem, a sama poszłam do swojego pokoju i zadzwoniłam do Emmy, powiadomić ją, że my jesteśmy gotowe i może do nas przyjechać. Poznałam ją na studiach, które na marginesie opłacił mi Zayn, mimo, że wcale tego nie chciałam. Sam się uparł i dodatkowo wynajął mi opiekunkę, abym spokojnie mogła chodzić na zajęcia. Czy spokojnie to nie jestem pewna, ponieważ myślałam tylko o tym, że z moimi 5-miesięcznymi córkami siedzi jakaś obca baba, której nie znam, ale po dłuższym czasie okazała się całkiem przyzwoita. W każdym razie, teraz mam już swoją pracę i w końcu nie jesteśmy na utrzymaniu One Direction z czego się ogromnie cieszę. I nadal nie wiem, czy kiedykolwiek znajdę sposób, w który będę w stanie odwdzięczyć się mulatowi za pomoc.
Upewniłam się, że spakowałam do torebki bilety i portfel, po czym skierowałam się do salonu i założyłam dziewczynkom na szyję, kartki z moim numerem telefonu, w razie, gdyby nie daj Boże, która się zgubiła, co oczywiście się nie wydarzy. Zabrałam im bluzy na wieczór i razem opuściłyśmy dom.
Droga na stadion na szczęście nie trwała tak długo, jakby mogła, ponieważ urokami dużych miast, zwłaszcza w Stanach Zjednoczonych, są zatłoczone ulice. Jednak dzisiaj było nadzwyczajnie pusto. I cieszyłam się ogromnie, bo i tak byłyśmy do tyłu z czasem.
Znalezienie miejsca pod stadionem było tak prawdopodobne, jak to, że kiedyś zdobędę złoty medal na olimpiadzie sportowej, dlatego od razu to sobie odpuściłam i zaparkowałam dość spory kawałek od obiektu.


- Zayn - 
- Los Angeles, California, Stany Zjednoczone -

*Jakiś czas potem*

- Do jasnej cholery! Czy mógłbyś bardziej uważać? Nie widzisz, że w mediach huczy o twoich przygodach - zrobiłem cudzysłów w powietrzy - z używkami?! Mogłeś być chociaż bardziej dyskretny - zacząłem krzyczeć, gdy usłyszałem najnowsze wydanie wiadomości ze świata show-biznesu. Niezbyt pozytywne, gdyby ktoś tego nie wywnioskował.
- Wyluzuj. - zaczął Harry, a we mnie się zagotowało.
- Jak mam wyluzować?! Nie widzisz tego Styles? Na prawdę nie widzisz, co się z tobą dzieje? To nie jesteś ty!
- Skąd wiesz, że właśnie teraz nie jestem prawdziwym sobą? - uśmiechnął się ironicznie, a ja go popchnąłem i wyszedłem z garderoby, trzaskając drzwiami. Musiałem zapalić i nie obchodziło mnie to, że za chwilę gramy koncert. Tak jak jego nie obchodziło to, że jest idiotą. Skończonym idiotą.
Szedłem przez puste korytarze, zamkniętej części stadionu, która była tylko do naszej dyspozycji, licząc w myślach do dziesięciu w celu uspokojenia samego siebie. Stawiałem kroki w szybkim tempie, patrząc przed siebie, ale w pewnym momencie gwałtownie się zatrzymałem i cofnąłem kawałek do tyłu. Wydawało mi się, że kogoś widziałem, ale nie... Chyba się pomyliłem. Szedłem dalej, jednak nie zdążyłem zrobić dwóch kroków, a usłyszałem cichy szloch. Bardzo cichy. Zmarszczyłem brwi i obróciłem się wokół własnej osi, w poszukiwaniu osoby, która wydawała ten dźwięk. Przez dłuższą chwilę nie mogłem nikogo dostrzec, ale gdy już wziąłem pod uwagę to, że zwariowałem, dostrzegłem wystające nogi zza ściany. Zdążyłem już całkowicie zapomnieć o papierosie, na którego wcześniej miałem ochotę. Podszedłem bliżej, a moje zdziwienie urosło, gdy zorientowałem się, że płaczącą osoba, jest kilkuletnia dziewczynka, skulona na podłodze. Ukucnąłem obok niej i właściwie wtedy skończyła się moja pewność siebie. Dzieci, do tego płaczące, to zdecydowanie nie moja specjalność.
- Umiesz mówić po angielsku? - zapytałem, bo teoretycznie jeśli jest fanką, może pochodzić z całego świata. Brunetka podniosła głowę i na mnie spojrzała, a jej źrenice troszeczkę się powiększyły, jednak nie zaczęła piszczeć, ani uciekać. Pokiwała tylko głową, wytarła swoje oczy od łez. Przestała płakać.
Myśl Zayn, myśl. Co robić? Usiałem obok niej, w podobnej pozycji. Również przyciągnąłem swoje kolana do klatki piersiowej.
- Jak masz na imię? - zapytałem, ale po dłuższej ciszy dodałem - Nie musisz się mnie bać. Nic ci nie zrobię. - ugh! gratulacje Zayn. Każdy rąbnięty koleś, który chciałby ją porwać, albo zrobić coś innego, powiedziałby to samo.
- No dobra, jak nie chcesz mówić, to nie mów.
Przez dłuższą chwilę siedziałem cicho, kątem oka podglądając dziewczynkę, która sięgnęła do kieszeni po jakąś kartkę, a chwilę potem mi ją podała.
Po tym jak na nie zerknąłem i zobaczyłem na nim Kathlee wraz z Harrym, gwałtownie się obróciłem w stronę brunetki.
- Skąd masz to zdjęcie?
- Ja.. Ja znalazłam w pokoju mamy.
- Gdzie jest twoja mama?
- Własnie tego nie wiem - powiedziała i ponownie zaczęła płakać, a ja głęboko westchnąłem i podniosłem się do pozycji stojącej, chwilę potem pochylając się w stronę dziewczynki.
- Powiedz mi jak masz na imię, a ja pomogę Ci znaleźć mamę.
- Mackenzie Millow. - odpowiedziała cichym głosem. - Czy ta kobieta całkowicie zwariowała? Po pierwsze mogła do mnie zadzwonić i chociaż mnie powiadomić o tym, że nas "odwiedzi", po drugie, dlaczego jej nie pilnowała?
- Zabiorę Cię do garderoby, a potem poszukamy mamusię, dobrze?
- Zayn? Znaczy, plosze pana? - zaczęła - Czy Harry zna moją mamę?
Wzruszyłem ramionami i wziąłem ją za rękę.
- Sama go zapytaj.

od autorki: Cześć :) Jest krótszy niż nasz standardzik, ale musiałam skończyć w tym momencie. (nie bijcie ;P ) Bardzo dziękuję za komentarze pod prologiem. Uwielbiam je <333 Chcę tylko od razu zaznaczyć, że rozdziały będą pojawiały się co tydzień, albo co dwa. Teraz mam wakacje, okay - mogłam dodać trochę wcześniej, ale w trakcie szkoły nie wiem, jak to będzie. I proszę, bądźcie wyrozumiali... A teraz wracamy do rozdziału :) Jestem ciekawa, czy domyślacie się, jak to się potoczy dalej, czy przewidywałyście taką formę spotkania i oczywiście, co sądzicie o rozdziale pierwszym. Tylko szczerze, proszę :*
Sophie <3











piątek, 8 sierpnia 2014

Prolog

- Kathlee - 
- Los Angeles, California, Stany Zjednoczone - 

- Mamo! - podniosłam swój wzrok znak ekranu komputera i przeniosłam wzrok na moją czteroletnią córkę. Nie mogę uwierzyć, że minęło już tyle czasu, a Lee i Mackenzie są już takie duże. Zdecydowanie czas leci za szybko. Dopiero co byłam w ciąży i mieszkałam w Londynie. 
- Słucham cię, słońce. 
- Mamuś, pójdziemy na koncert? Ploszę, ploszę, ploszę!!! Emi idzie... i ja też bym bardzo chciała - na pewno nie jest to pozytywny argument. Nie cierpię matki Emily. Serio, współczuję tej dziewczynce... Jej matka jest po czterdziestce i za każdym razem krzywo się na mnie patrzy, bo kto by pomyślał, żeby mieć dzieci tak wcześnie? A do tego uważa się za królową świata, nie wiem z jakiego powodu. Pech chciał , że Emily jest najlepszą przyjaciółką mojej Lee.
- Czekaj - uśmiechnęłam się - Czyj, kiedy i gdzie? 
- One Direction!!! Za trzy tygodnie będą w Los Angeles. Pleaseeeeee - zaczęła skakać
- Lee, rozmawiałyśmy już o tym... 
- Mamo, nie każę ci słuchać ich piosenek, jeśli nie lubisz. Zrób to dla mnie i Mackenzie... I po prostu z nami idź - Nie! Nie rób tej miny. Nawet się nie waż! 
Oczywiście gdyby moja córka znała prawdę byłoby łatwiej. W końcu nie po to ukrywałam się przez pięć lat, żeby potem iść na koncert z córkami Harry'ego, bo to kompletnie mija się z celem. Nie mogę tak ryzykować.
- Proszę.... - dlaczego ja nie umiem jej odmawiać? Mówiłam już, że nie będę dobrą matką. Czasami mam wrażenie, że to Lee ma nade mną kontrolę, a nie ja nad nią. Jeśli chodzi o Mackenzie to zostawmy ten temat jak na razie, bo na to potrzeba więcej czasu.
Po upływie kilkunastu sekund absolutnej ciszy głośno westchnęłam.
- Gdzie mam kupić te bilety? - jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki młoda rzuciła się na mnie i zaczęła dziękować.
Jedno jest pewne. Nie wyniknie z tego absolutnie nic dobrego. A ja już szykuję swój testament, bo niedługo zejdę na atak serca. Całkiem możliwe, że nie tylko ja...

***
Ta da! Odmeldowuję się, jestem już w domu :) I z okazji moich urodzin publikuję rozdział dzisiaj :) Wiem, że prolog jest krótki, ale w końcu to prolog. Mam nadzieję, że Wam się podoba i dziękuję, że tyle czekaliście. 
Sophie :*